Energetyka tradycyjna
  Energ. niekonwencjonalna
  Informatyka w energetyce
  Kraj w skrócie
   Świat w skrócie
REDAKCJA     PRENUMERATA     REKLAMA     WSPÓŁPRACA     ARCHIWUM

    SZUKAJ
   
    w powyższe pole
    wpisz szukane słowo


 Aktualności

 

Informacje Numery Numer 12/2002

Własność państwowa nie gwarantuje niskich cen… Prywatny czyli tańszy!

Z dr. Leszkiem Juchniewiczem, prezesem Urzędu Regulacji Energetyki rozmawia Sylwester Wolak

- Panie Prezesie! Czy po niedawnej burzliwej dyskusji o prywatyzacji warszawskiej spółki dystrybucyjnej podtrzymuje Pan pogląd, że prywatyzacja krajowej energetyki jest nieodzowna?
- Zawsze lansuję tezę, że prywatyzacja jest potrzebna dla pogłębienia rynkowego charakteru polskiej gospodarki. Skoro kilkanaście lat temu zdecydowaliśmy się na transformację systemową, to powinniśmy wypełnić pewien standard tej nowej sytuacji, jakim jest prywatna własność – również w branży energetycznej. Doświadczenia ludzkości dowiodły, że to właśnie gospodarka rynkowa jest tym najsprawniejszym mechanizmem gospodarowania, zapewniającym jego najwyższą efektywność. Jednym z celów polskiej transformacji było poszukanie inwestorów, którzy na własne ryzyko usprawniliby funkcjonowanie polskiego potencjału wytwórczego.
- A czy z perspektywy kilku lat przekształceń własnościowych w polskiej energetyce, podjąłby się Pan oceny, które z dotychczas przeprowadzonych prywatyzacji były najkorzystniejsze dla konsumentów energii i dla energetycznego bezpieczeństwa kraju?
- W dłuższym horyzoncie czasowym prywatyzacji energetyki u nas nie było. Ona się zaczęła stosunkowo niedawno – w roku 1998. Pierwszymi przedsiębiorstwami z tej branży były: Elektrociepłownia Będzin, Kogeneracja i ZE PAK. Te przedsiębiorstwa były prekursorami prywatyzacji w energetyce i różnie na te procesy można patrzeć. Myślę, że doświadczenia z tych prywatyzacji nie są najlepsze z punktu widzenia korzyści dla samych firm. Natomiast na pewno żadna z tych prywatyzacji nie stworzyła zagrożenia dla odbiorców końcowych. W tych trzech wspomnianych prywatyzacjach nic złego nie nastąpiło, jakkolwiek korzyści dla spółek i dla Skarbu Państwa były dosyć iluzoryczne, a to za sprawą (zwłaszcza w przypadku Elektrociepłowni Będzin i Kogeneracji) – trybu prywatyzacji, czyli oferty publicznej. W moim mniemaniu oferta publiczna jest tym sposobem prywatyzacji, który nie wymusza zmian w funkcjonowaniu przedsiębiorstw lecz raczej pomaga utrzymać status quo dla managementu i daje pracownikom możliwość odsprzedaży akcji. Raczej nie słyszałem, żeby pracownicy tak sprywatyzowanych przedsiębiorstw dokupywali akcje swoich firm. Trend jest raczej odwrotny. W przedsiębiorstwie sprzedanym w ten sposób nie pojawiają się zmiany zarządzania, nie pojawiają się nowi ludzie, firma nie zyskuje know-how, ani nowych technik zarządzania - nic się nie zmienia. A na domiar złego, ceny uzyskane w ofercie publicznej przez Skarb Państwa są zwykle niższe niż możliwe do uzyskania od inwestora. Prywatyzowane firmy także nie uzyskują pieniędzy – zwłaszcza jeśli z ofertą publiczną nie wiąże się podwyższenie kapitału, a w rezultacie bywają przejmowane przez inwestora strategicznego. Inwestor nabywa w nich udziały na wyjątkowo dogodnych warunkach, gdyż tylko odkupuje akcje przedsiębiorstwa nie mając żadnych zobowiązań inwestycyjnych ani socjalnych.
- Ale były też prywatyzacje nie związane z ofertą publiczną – np. Elektrownia Połaniec, GZE S.A., Elektrociepłownie Warszawskie, Elektrownia Rybnik…
- Te prywatyzacje były adresowane do inwestorów strategicznych. Na pewno nie było dobrym rozwiązaniem „plasterkowanie” przedsiębiorstw, czyli sprzedaż niewielkich pakietów ich akcji. Sprzedano małe pakiety akcji przekazując inwestorom całkowity wpływ na zarządzanie spółkami. Teraz pojawia się problem, jak zachęcić inwestorów do zakupu pozostałych pakietów akcji, skoro już dziś mają w spółkach pełnię władzy? To spore zmartwienie ministra Skarbu, na jakich warunkach resztę tych akcji odsprzedać? Sądzę więc, że – patrząc generalnie na procesy przekształceń własnościowych w energetyce – ta właściwa i kompleksowa prywatyzacja dopiero się rozpocznie. Pragnę powtórzyć, że z punktu widzenia przedsiębiorstwa, prywatyzacja ma służyć jego rozwojowi. Pod zarządem prywatnego inwestora przedsiębiorstwo winno poprawić swoją efektywność, ale nie poprzez podwyżkę cen lecz przez obniżkę kosztów. W sytuacji konkurencyjności sektora wytwarzania, spółki nieudolnie zarządzane mogą stanąć na krawędzi bankructwa, bo przecież nie da się przerzucić wszystkich kosztów na odbiorcę końcowego. Po sprywatyzowaniu ryzyko prowadzenia działalności, pogorszenia sytuacji ekonomicznej firmy będzie ponosił inwestor, a nie Skarb Państwa.
- W przyszłym roku Vattenfall obejmie kontrolny pakiet akcji Górnośląskiego Zakładu Elektroenergetycznego S.A. Czy ten proces w jakikolwiek sposób może się niekorzystnie odbić na klientach i pracownikach spółki? Jaka jest Pańska opinia na temat tej prywatyzacji i skandynawskiego inwestora?
- Nie spodziewam się żadnych zmian, jeśli chodzi o klientów i pracowników spółki. Nie mam do czynienia z inwestorami więc trudno mi ich oceniać. Sądzę jednak, że po dokupieniu kolejnego pakietu akcji GZE zasadniczo się nic nie zmieni, choć spółka z pewnością będzie się zachowywać zupełnie inaczej niż przedsiębiorstwa państwowe. Z GZE pod zarządem Vattenfalla mieliśmy już do czynienia w 2 przeglądach regulacyjnych w ciągu ostatnich dwóch lat. Oczekiwania tej spółki były zbliżone do oczekiwań innych spółek, zwłaszcza jeśli chodzi o wzrost przychodów. Redukowaliśmy koszty operacyjne tej spółki wyznaczając jej poprawę efektywności gospodarowania – podobnie jak w odniesieniu do przedsiębiorstw państwowych. Ale w sumie jest nieźle – w tym przypadku nie mam obaw i odbiorcy też nie powinni się obawiać. No chyba, że są to odbiorcy, którzy za energię nie płacą. Spółka prywatna jest mniej czuła na różnego rodzaju naciski i skuteczniej odłącza nierzetelnych odbiorców. Ale przecież zdecydowaliśmy już dawno, że energia elektryczna jest towarem, za który trzeba płacić i – w związku z tym – ci, którzy nie płacą, muszą się liczyć z konsekwencjami. Tak samo ci, którzy kradną prąd…
- Sprzedaż państwowych spółek dystrybucyjnych budzi obawy wielu środowisk, że oddane inwestorom zagranicznym przedsiębiorstwa zaczną zaopatrywać się w tańszą energię za granicą, przez co krajowi wytwórcy staną na krawędzi bankructwa…
- A jest ona za granicą tańsza?
- W każdym razie pytanie zmierzało do tego, czy wierzy Pan Prezes w to, że pozostający w ręku państwa przesył będzie w stanie skutecznie zablokować takie praktyki?
- A dlaczego przesył miałby to robić? Przesył ma dostarczać energię. Pojawia się pytanie o cenę tej energii. Czy to będzie źle, jeśli polski konsument będzie płacił taniej za energię? Przecież to jest pożądana sytuacja. Nie możemy preferować takiego stanu, żeby odbiorca energii płacił drogo – byle tylko była to energia krajowa. To jest zła filozofia.
- Słyszałem wypowiedź ministra Kaczmarka, który powiedział, że przesył zapobiegnie sprowadzaniu energii z zagranicy…
- W tej wypowiedzi minister stwierdził, że to regulator będzie miał wpływ na takie zjawiska. Ale uważam, że każda spółka, która będzie chciała sprzedawać drogą energię swoim odbiorcom, musi się liczyć z tym, że ci klienci mogą od nich odejść, a przecież za 2 lata wszyscy będziemy mieć prawo wyboru dostawcy. Trzeba tu jeszcze rozgraniczyć dwie kwestie: dostawę energii w sensie handlowym i w sensie technicznym. Jesteśmy zdani na przyłączenie do danej sieci dystrybucyjnej, ale energię można będzie kupować u dowolnego dostawcy. Za przyłączenie ponosimy opłaty przesyłowe, które są kontrolowane przez regulatora. Natomiast cena energii winna się kształtować na wolnym rynku. Jestem za tym, by odbiorca kupował sobie energię w najtańszym źródle (nawet za granicą).
- Tymczasem liczba uprawnionych podmiotów korzystających z dostępu do sieci przesyłowej spada. Dziś uprawnionych jest blisko 600 podmiotów, lecz tych, którzy korzystają z dobrodziejstw TPA przed rokiem było kilkunastu, a obecnie można ich zliczyć na palcach jednej ręki…
- Istnieje wiele barier uniemożliwiających korzystanie z prawa dostępu do sieci. Dziś przedsiębiorstwami uprawnionymi do zmiany dostawcy energii są w głównej mierze ogromne przedsiębiorstwa, kopalnie, huty, często bardzo zadłużone w spółkach dystrybucyjnych. Sytuacja się zmieni, gdy uprawnionymi do korzystania z TPA staną się średnie i małe przedsiębiorstwa, których sytuacja ekonomiczna jest dobra. Wtedy dystrybucja stanie wobec ogromnego dylematu: zacznie tracić klientów na rzecz innych pośredników – klasycznych spółek obrotu lub innych przedsiębiorstw dystrybucyjnych, posiadających koncesje na obrót. Sądzę, że w miarę urynkowiania się polskiej gospodarki, procesy poszukiwania dostawców, proponujących korzystniejsze warunki, ulegną przyspieszeniu. W Anglii np. dostawcę zmieniło ponad 40 procent odbiorców końcowych.
- A nowe zasady obowiązujące na rynku bilansującym?
- One również są pewną barierą. Bezpośrednie uczestnictwo na rynku energii elektrycznej wiąże się z koniecznością ponoszenia pewnego ryzyka i kosztów. Trzeba się opomiarować, wyposażyć w sprzęt informatyczny, zatrudnić ludzi, którzy przez całą dobę będą monitorować rynek i podejmować decyzje kupna energii o określonej godzinie doby, grafikować… Odbiorcy mogą mieć z tym spory kłopot. Wygodniej jest, gdy robią to za nich dystrybutorzy, którzy przejmują od klientów całość ryzyka np. w przypadku braku zapotrzebowania na energię. Indywidualny klient, kupując pewną ilość energii elektrycznej, nie zawsze jest w stanie zbilansować zakupy i zużycie energii. W przypadku, gdy zamówi za dużo energii – musi ją odsprzedać na rynku bilansującym - więc traci. Jeśli klient zda się na spółkę dystrybucyjną, to dystrybutor przejmuje całe ryzyko niezbilansowania popytu i podaży energii. Z drugiej strony może się zdarzyć, że klient zakupi za mało energii i resztę musi dokupić na warunkach rynku bilansującego, czyli też drożej. A rozważmy sytuację inną, gdy klient zamawia energię bezpośrednio z danego bloku w elektrowni. Jeśli na tym bloku nastąpi awaria - klient zostaje bez energii. Gdyby w identycznej sytuacji ten klient był obsługiwany przez spółkę dystrybucyjną, to wtedy nie musiałby się martwić awarią w elektrowni. Za pośrednictwem dystrybutora, otrzymałby energię z innego źródła. Miałby pewność dostawy.
Poza tym wiedza na temat wolnego rynku jest jeszcze naprawdę niewielka. Nie wszyscy zdają sobie sprawy z tego, że mogą kupić energię omijając tradycyjnego dostawcę.
Podsumowując ten temat, trudno byłoby zaakceptować sytuację, że uczestnik rynku energii odnosi tylko korzyści z uczestnictwa w tym rynku. Prawda jest taka, że ponosi też koszty i ryzyko związane z uczestniczeniem w rynku energii.
- Jednak dopóki odbiorcy nie będą chętnie korzystać z zasady TPA, dopóty uwalnianie rynku energii będzie szło opornie…
- Rynek formalnie już jest uwolniony. Ale nikt nikomu nie narzuca by kupował energię samodzielnie. Prawo dostępu do sieci jest pewnym przywilejem, ale to jest tylko prawo, a nie obowiązek. Być może wielkim konsumentom energii wygodniej jest pozostawać odbiorcami taryfowymi? Kupować energię według cen z danej grupy taryfowej – trochę drożej, ale bez ponoszenia ryzyka - i mieć wszelkie problemy z głowy?
- Zetknąłem się z opinią, że Ministerstwo Gospodarki jest przeciwne wydzielaniu z przedsiębiorstw dystrybucyjnych – spółek obrotu…
- Poglądy dotyczące tej sprawy ewoluowały. Program „Realizacja i korekta założeń polityki energetycznej Polski do roku 2020” przyjęty w kwietniu br. zakłada wyodrębnienie spółek obrotu we wszystkich spółkach dystrybucyjnych i ich prywatyzację w pierwszej kolejności. Chodzi o to, by pomiędzy przedsiębiorstwo sieciowe a odbiorcę, wprowadzić takiego pośrednika, który będzie zainteresowany intensyfikacją sprzedaży energii. Dziś Minister Gospodarki już nie postuluje prywatyzacji spółek obrotu ani ich wyodrębniania w każdej spółce dystrybucyjnej. Ministrowie skarbu i gospodarki chcieliby wpierw skonsolidować spółki dystrybucyjne, a dopiero później z każdego, powstałego w wyniku konsolidacji podmiotu wyłonić spółkę obrotu energią, która obsługiwałaby całą grupę.
Wróciłbym jeszcze do pierwszego pytania o prywatyzację, a raczej o obawy przed prywatyzacją. Czy obecność Skarbu Państwa w spółkach energetycznych gwarantowała odbiorcom niskie ceny? Nie. Ceny energii rosły w tempie ponadinflacyjnym. Własność państwowa nie gwarantuje niskich cen. Trzeba szukać innych rozwiązań. Takim rozwiązaniem jest znalezienie inwestora, który doprowadzi do racjonalizacji kosztów przedsiębiorstwa. A że chce na tym zarabiać? Trudno oczekiwać, by dostarczanie energii miało być działalnością filantropijną.
- Czyli prywatyzacja – dla prywatyzacji?
- Moim zdaniem prywatyzacja jest ze wszech miar uprawniona. Tyle, że trzeba ją robić mądrze i konsekwentnie…
Przy prywatyzacji STOENU w pewnych środowiskach użyto demagogii, jakiej nigdy wcześniej nie było. Pamiętam, że nikomu nie przeszkadzało, jak 3 lata temu sprzedawano Elektrociepłownie Warszawskie, a przecież to taki sam monopolista jak STOEN – tyle, że na rynku ciepła. Nie zapominajmy, że sprywatyzowano już blisko 70 procent elektrociepłowni w kraju – i też nie podnoszono larum. Czy to spowodowało, że odbiorcy ciepła płacą więcej?
W czasie debaty sejmowej nt. prywatyzacji STOENU minister Kaczmarek argumentował (choć nie bardzo chciano go słuchać), że 2 lata po prywatyzacji Elektrociepłowni Warszawskich cena 1 GJ energii cieplnej jest tu niższa od średniej krajowej. A więc prywatyzacja przyniosła efekt i wcale nie wiązała się ze wzrostem cen.
- Dziękuję za rozmowę.

Materiał opublikowany za zgodą Wydawcy bezpłatnego kwartalnika „mega ENERGIA” nr 4/2002.

   


 



Reklama:

Komfortowe apartamenty
"business class"
w centrum Krakowa.
www.fineapartment.pl




PRACA   PRENUMERATA   REKLAMA   WSPÓŁPRACA   ARCHIWUM

Copyright (C) Gigawat Energia 2002
projekt strony i wykonanie: NSS Integrator