Energetyka tradycyjna
  Energ. niekonwencjonalna
  Informatyka w energetyce
  Kraj w skrócie
   Świat w skrócie
REDAKCJA     PRENUMERATA     REKLAMA     WSPÓŁPRACA     ARCHIWUM

    SZUKAJ
   
    w powyższe pole
    wpisz szukane słowo


 Aktualności

 

Informacje Numery Numer 11/2002

Gazowe fakty mniej znane lub przemilczane. Dywersyfikacja czy dywersja?

Tysiąc metrów sześciennych gazu norweskiego kosztuje dzisiaj 130-150 dolarów, podczas gdy ta sama ilość gazu rosyjskiego wyceniana jest na 115-120 dolarów. Najdroższy jest jednak jest gaz z Danii, za który trzeba płacić 150-160 dolarów, podczas gdy gaz ze złóż krajowych kosztuje 80-85 dolarów za tysiąc metrów sześciennych.

Dla pełnego obrazu trzeba jeszcze dodać, że gaz pochodzący ze złóż Morza Północnego różni się nieco składem od gazu rosyjskiego, tak więc przed wprowadzeniem jego do polskiej sieci należałoby, dla uniknięcia perturbacji u odbiorców końcowych, zbudować instalacje kondycjonujące. Ponadto gazociąg norweski będzie „wchodził do Polski” w północno-zachodniej części kraju, gdzie konsumpcja gazu jest... najniższa, zatem i najskromniejsza jest sieć rozdzielcza. Można więc założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, iż niezbędne będzie przedłużenie gazociągu w głąb kraju, ale już za pieniądze polskiego operatora. Najbardziej pikantna jest kwestia kontraktu na dostawę gazu z duńskiego sektora Morza Północnego, który w swoim założeniu miał nam dać namiastki dywersyfikacji od zaraz.
Pomijając zupełnie to, że duński gaz jest najdroższy w tym towarzystwie, należy jednak mieć na uwadze, że jest go... mało. Tamtejsze zasoby wynoszą 115 mld m sześciennych i są mniejsze od zasobów polskich szacownych na 150 mld m sześc! Obecnie ze złóż krajowych wydobywamy 3,6 mld m sześc. gazu rocznie, zaś przy zwiększonym wysiłku inwestycyjnym i poszukiwawczym moglibyśmy je zwiększyć do 6 mld m sześc.
Powiedzmy sobie w tym momencie szczerze, że import duńskiego gazu to po pierwsze import bezrobocia, po drugie nóż w plecy konsumentów gazu, którzy walczą z kosztami o prawo obecności na rynku unijnym i - po trzecie - pętla na szyi administratorów polskiego deficytu handlowego w wymianie z zagranicą. A w tym gronie nie trzeba przypominać, że najpewniejsze i najbezpieczniejsze są zawsze dostawy strategicznych mediów i surowców pochodzących ze złóż rodzimych, na dodatek pozostających w administracji państwa.
Do takich wniosków doszedłem po wystąpieniu prof. Stanisława Rychlickiego i prof. Jakuba Siemka z Wydziału Wiertnictwa, Nafty i Gazu AGH podczas konferencji „Marketing w gazownictwie – moda czy konieczność”, zorganizowanej w Zakopanem staraniem Zakładu Gazowniczego w Krakowie.
Obu profesorów znam od lat i nie będę ukrywał, że są dla mnie autorytetami najbardziej miarodajnymi w całej branży. Profesor Rychlicki uczył mnie geofizyki, zaś profesora Siemka poznałem, kiedy pracował jeszcze w barwach resortowego Instytutu Górnictwa Naftowego i Gazownictwa i był wtedy prekursorem koncepcji budowy podziemnych zbiorników gazu. Ta koncepcja i dzisiaj może być polskim remedium na dywersyfikację dostaw i podniesienie poziomu energetycznego bezpieczeństwa kraju.

Szacowanie

Dzisiaj już wszyscy wiedzą, że nasze potrzeby gazowe zostały we wszystkich nawet najbardziej ostrożnych szacunkach zawyżone. Nie ma wyraźnych dowodów na to, że zostało to zrobione celowo, ale też trudno znaleźć racjonalne uzasadnienie w faktach dla takiego optymizmu, jako że konsumpcja gazu już od lat osiemdziesiątych wykazuje stagnację, zaś począwszy od roku 1995 rośnie, ale bardzo nieznacznie, niemal symbolicznie.
Rok          Zużycie w mld m sześć.
1995             9,8
1996             9,4
1997            10,1
1998            10,2
1999            10,25
2000            10,9
2001            11,3

A tymczasem mamy dwie umowy długoterminowe z Rosjanami, jedną z Norwegami oraz umowę 8-letnią z Duńczykami (konkretnie z firmą DONG). Ponadto mają miejsce także zakupy doraźne na zasadzie barterowej prowadzone przez Bartimpex.
Jakby nie liczyć, już w 2010 roku nasze potrzeby gazowe z dużą dozą prawdopodobieństwa wyniosą od 14 do 16 mld m sześc. Tak więc zostanie nam 7,5 mld m sześc., z którymi nie bardzo wiadomo co zrobić. O prawdziwej dywersyfikacji dostaw gazu trzeba było myśleć przed rokiem 1993, a więc przed podpisaniem kontraktu jamalskiego biorąc pod uwagę przede wszystkim argumenty cenowe. Natomiast przed rozpoczęciem rozmów na temat importu gazu z innych źródeł należało przede wszystkim uporządkować sprawy w Polsce tzn. unormować sytuację w EuRoPol Gazie, a konkretnie renegocjować umowę na dostawy i tranzyt gazu przez Polskę w kwestii wysokości opłat z tego tytułu i miejsca ich akumulacji w Skarbie Państwa RP. Finał tego może być taki – co zauważają profesorowie Rychlicki i Siemek – że Gazprom, jako kredytodawca inwestycji – przejmie polski odcinek gazociągu jamalskiego na własność. Działania normujące są trudne, ale cała niekorzystna sytuacja została zawiniona przez kolejne rządy i obowiązkiem rządu jest jej naprawa. W te działania wpisuje się długoletni kontrakt na dostawę gazu, przy możliwie stałych cenach. Długoletni, bo taki został już zawarty, i jest to korzystne dla eksportera, dla nas niech korzyścią będzie to, że wahania cen w górę podlegać będą ograniczeniom. W tym miejscu trzeb zauważyć, iż obecnie często korzystniejsze są kontrakty krótko- i średniookresowe, które - jak uczy praktyka - są tańsze i pozwalają na bardziej elastyczne i racjonalne prowadzenie polityki energetycznej oraz stwarzają dogodniejsze warunki do otwierania konkurencji na tym polu. Trzeba tu głośno przypomnieć zapisy w kontrakcie jamalskim, a mianowicie: zakaz reeksportu nadmiarowego gazu dostarczanego do Polski oraz określone wielkości minimalnego rocznego odbioru, za który i tak trzeba będzie zapłacić w myśl reguły „take or pay”. Tu więc potrzeba zręcznych negocjatorów, a nie krzykliwych polityków. W kontekście rychłego wejścia Polski do Unii Europejskiej konieczna staje się budowa połączeń polskiego systemu gazowniczego z systemami zjednoczonej Europy. Nawet gazociąg norweski – tak lansowany przez ekipę premiera Buzka - nie jest takim połączeniem, a raczej norweską nogą wciśniętą w drzwi Europy, bo de facto, nawet jeśli ten gazociąg powstanie, to nie będzie można nim przesyłać innego niż norweski gaz i to w określonym kierunku: z północy na południe, o ile na jego dalszą budowę zdecydują się Czesi, Węgrzy, Austriacy czy np. Włosi.

Nie za wszelką cenę

Dywersyfikacja kierunków dostaw mediów energetycznych, w tym zwłaszcza gazu, jest nad wyraz pożądana, ale nie może odbywać się dla samej tylko idei, za wszelką cenę. Na regułę nie więcej niż 30 proc, jednego medium z jednego kierunku mogą sobie pozwolić tylko kraje bardzo bogate, wysoko rozwinięte i korzystnie ulokowane przez geografię jak np., Niemcy czy Francja. Zresztą Francja jest dość mocno – na własne zresztą życzenie – uzależniona od rodzimej energetyki jądrowej. Niemcy natomiast są jedynym europejskim krajem o idealnym wręcz modelu zaopatrzenia energetycznego gospodarki i obywateli. Mają gaz z czterech kierunków: ze źródeł własnych, z Morza Północnego, z Rosji oraz skroplony gaz pochodzący z krajów arabskich. Ale już np. Austria posiada strukturę dostaw taką jak kraje dawnej RWPG. W Polsce natomiast, jako najbardziej optymalny, nasuwa się – choć nikt tego oficjalnie nie wyartykułował – model energetyczny typu: węgiel-gaz. Energetyka polska po chwilach euforii dość ostrożnie podchodzi do zastosowania gazu jako paliwa na wielką skalę. Wielkie programy inwestycyjne powstrzymywane są poprzez niejasne reguły prywatyzacyjne, a także chwilowy nadmiar mocy. Niepewne są też losy relacji ceny węgla do ceny gazu w długim horyzoncie czasowym, a to nie pozwala na ułożenie i obronienie jakiegokolwiek najbardziej nawet pobieżnego biznesplanu. Nie ma się więc co łudzić. Energetyka zawodowa nadal będzie wykorzystywać węgiel jako podstawowy surowiec energetyczny. W ciągu nadchodzącego 30-lecia zużycie węgla kamiennego obniży się o 5 do nawet 20 proc. w odniesieniu do poziomu z roku 2000, węgla brunatnego zaś od 1 do maksimum 3 procent. Tak więc gaz ziemny będzie wykorzystywany na masową skalę w polskiej energetyce w miarę budowania nowych bloków i elektrociepłowni gazowych, o ile nie dojdziemy do wniosku, że wygodniej nam będzie importować gotową energię elektryczną z krajów ościennych charakteryzujących się niższymi od naszych kosztami wytwarzania. Zwłaszcza, że linia 700 kV z Ukrainy stoi i czeka... bezrobotna.
W najbardziej optymistycznym wariancie gaz może osiągnąć co najwyżej 17-procentowy udział w całym wolumenie konsumowanych paliw. Zatem przewidywane ilości gazu wykorzystywanego w energetyce w najbliższym nam horyzoncie 2010 roku wyniosą nie więcej niż ok. 3 mld metrów sześciennych czyli dokładnie tyle ile możemy osiągnąć z własnych złóż intensyfikując poszukiwania i wydobycie.

Jacek Balcewicz



 



Reklama:

Komfortowe apartamenty
"business class"
w centrum Krakowa.
www.fineapartment.pl




PRACA   PRENUMERATA   REKLAMA   WSPÓŁPRACA   ARCHIWUM

Copyright (C) Gigawat Energia 2002
projekt strony i wykonanie: NSS Integrator